błyski 01
WEBSITE_TEXT.text.issueButton
Megan Pillow
Margo. Skręć w lewo.
w przekładzie Łukasza Drobnika

Oto pierwszy liść, jego brzegi skrwawione żółcią. Oto rybołów, który poluje na myszy z żerdzi palmy w ogrodzie Mastersonów. Oto i pierwszy nocny chłód, co uderza, gdy zachodzi słońce – nagle i mocno jak strzał z kija w czaszkę. Ale my ledwie to zauważamy, bo przyglądamy się Margo, jak siedzi sama w swoim samochodzie na końcu ulicy.

Stoi przed znakiem „stop”, patrząc w lewo, w prawo, w lewo, a my nie widzimy jej twarzy, lecz dostrzegamy dłoń stukającą w szybę i wszystkie wiemy, co robi. Słyszymy to nawet przez płot ogrodu Amy: to dzwonienie jej obrączki ślubnej o szkło, to samo, które zawsze słychać na imprezach, jakby chciała prosić wszystkich o uwagę przed wygłoszeniem toastu, ale Margo nigdy nie ma nic do powiedzenia. Patrzymy na nią z naszych drewnianych foteli nad brzegiem rozświetlonego księżycem basenu Amy i wszystkie słyszymy to dzyń, i to jest dźwięk lata.

Ten dźwięk, ten dźwięk – zamykamy jednocześnie oczy i tutaj, znowu, jest Margo, Margo z fryzurą od stylisty i porcelanowymi zębami, Margo, która nalewa nam wszystkim kolejny kieliszek wina. Słyszymy to, a Margo przesuwa siatkowe drzwi i wkracza do naszych ogrodów, a nasi mężowie zawsze za nią podążają, szczypce do grilla w ich rękach niczym pochodnie. Słyszymy to, a Margo rozbiera się do bikini i wślizguje pod powierzchnie naszych basenów, a nasi mężowie dzwonią swoimi przyrządami i zapominają oddychać. Słyszymy to i czekamy na męża Margo, na to, aż wszystkie ptaki w sąsiedztwie wzniosą się w niebo jak płonące liście.

Dzyń, robi obrączka Margo o szkło, dzyń, dzyń, dzyń, a Nicki szczotkuje włosy swojego niemowlęcia, ale czuje tylko ciepłe złoto obrączki na szyi, gdy Margo ciągnie ją za drzwi łazienki, aby pocałować. Dzyń, a Amy gubi oczko w dzierganym szaliku, bo to dźwięk Margo, która znowu stuka w jej szklane drzwi o trzeciej nad ranem, ale nigdy nie mówi: pomóż mi. Dzyń, a Rachel niemal wylewa pitą herbatę, bo ten dźwięk to Margo, jej brzuch wciąż płaski, gdy widząc płacz Rachel, z brzękiem upuszcza kubek na podłogę, przyciska dłoń do jej nabrzmiałego brzucha i mówi: to, moja droga, jest magia.

Oto Margo, wciąż przed znakiem „stop”, a my wszystkie wiemy, że lato nas opuszcza. Wszystkie wiemy, że jej torba jest spakowana, gdy leży na siedzeniu pasażera jak przyrzeczenie. Wszystkie wiemy, że jeśli odjedzie, liście spadną jak kurtyna, słońce się zatrzaśnie, a dzwonki, które dzwonią na każdej werandzie, gdy przechodzi obok, umrą. Ale oto i Margo, jeszcze z nami. Nadszedł czas na inkantację.

Nicki szczotkuje włosy swojego niemowlęcia i z gładkością, z jaką podkład rozchodzi się po siniaku, ucina z nich lok. Rachel dopija herbatę i z szybkością, z jaką przesuwa się rygiel w drzwiach, wyrzuca na dłoń fusy. Amy wyciąga druty z kłębka i z cichością, z jaką kobieta wymyka się przez boczne drzwi, stuka metalem w skórę swoich znajomych, a one rzucają zawartość dłoni do basenu. Końcami drutów Amy miesza wodę w basenie niczym w kotle i wszystkie szepczemy słowa:

Skręć w lewo, Margo.

Margo. Skręć w lewo.

Szepczemy je wciąż na nowo, cicho, by nie usłyszeli nas nasi mężowie, a przed nami woda ciągle wiruje, jakby coś ją zasysało. A gdy tak recytujemy, myślimy to, czego nie możemy powiedzieć:

Skręć w lewo, Margo.

(bo jeśli to zrobisz, droga roztoczy się pod tobą, a niebo odzyska swój kolor, a ty znajdziesz dom, w którym ptaki nie będą przypominały ci o śmierci).

Margo. Skręć w lewo.

(bo pewnego dnia, pewnego dnia będziesz stała gdzieś w rozświetlonej słońcem kuchni, a ktoś przyłoży jedną rękę do twojego policzka z samej tylko miłości, a drugą poda ci do ust brzoskwinię).

Skręć w lewo, Margo.

(bo przesiedziałaś w swoim samochodzie na końcu tej ulicy już cztery lata i zawsze skręcasz w prawo, i wracasz do domu, i tym razem to cię może zabić, i być może to twoja ostatnia szansa).

Margo. Skręć w lewo.

(bo upiłaś nas kiedyś wszystkie tequilą w swojej piwnicy i ustawiłaś w kręgu, i powiedziałaś: mam sekret, i wyszeptałaś:

Do Nicki: Umarłam kiedyś tutaj.

Do Amy: Jest za późno.

Do Rachel: Wciąż oglądam MasterChefa.

A my nie rozumiałyśmy i nie zadawałyśmy pytań, i nie powtarzałyśmy tych słów nikomu, nawet sobie nawzajem. Ale każdej nocy, gdy leżymy samotnie w łóżkach, oto Margo znów w tamtej piwnicy, oto Margo przykładająca do ust butelkę Cuervo i wszystkie myślimy tylko: żal, żal, żal).

Oto liść, skrwawiony żółcią. Oto rybołów, na polowaniu. Oto pierwszy nagły strzał chłodu.

A mimo to.

Patrzymy na Margo.

Mieszamy wodę.

Recytujemy słowa, pięć, dziesięć, piętnaście razy:

Skręć w lewo, Margo.

Margo.

Skręć w lewo.

Tekst ukazał się pierwotnie w piśmie Passages North.